Modlitwa Pańska
Najbardziej powszechną modlitwą chrześcijańską jest modlitwa „Ojcze nasz”, więc i w moim przypadku nie może być inaczej. Od dziecka — z przerwami ma okres ateizmu — stosowałem ją dwa razy dziennie: na rozpoczęcie dnia i na jego zakończenie. Poziom mojej świadomości i zaangażowania był taki jak u wielu katolików, czyli na zasadzie odtworzenia formułki. Innej metody nie znałem.
Wszystko zmieniło się z chwilą wstąpienia na drogę rozwoju duchowego. Jednym z elementów tej drogi jest wyciszenie, skupienie i samoświadomość. Kiedy więc zacząłem zastanawiać się nad tym, co robię i co mówię (jak, chociażby właśnie w modlitwie), pojawiły się zgrzyty świadomości. To, co do tej pory było niezauważalne, pomijalne, teraz zaczęło razić...
Pierwszym zgrzytem świadomości przy modlitwie „Ojcze nasz” była jej forma, czyli liczba mnoga: „Ojcze nasz...”, „odpuść nam nasze winy...”, „chleba naszego...”. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego mówię w liczbie mnogiej, skoro odmawiam modlitwę sam. Modlę się przecież sam, za siebie, nie za innych i nie razem z innymi. Liczba mnoga jest tutaj nielogiczna. Zmieniłem ją zatem na liczbę pojedynczą: „Ojcze mój...”, „odpuść mi moje winy...”, „chleba mojego...”. I wiecie, co się stało? Cała modlitwa nabrała zaraz mocy. Czułem ją wyraźnie, czułem ten bliski kontakt z Bogiem. Słowa modlitwy stały się moimi słowami.
Kiedy używamy liczby mnogiej, niejako rozrzedzamy naszą uwagę na większą grupę bliżej niezidentyfikowanych ludzi. Zmieniając formę na bezpośrednią, świadomość zupełnie inaczej do tego podchodzi. Nie ma gdzie się ukryć. Jest tylko ona i Bóg. Stąd też musi się zaangażować, co dobrze widoczne jest w sferze emocjonalnej, kiedy na przykład podczas mówienia „odpuść mi moje winy”, reaguje ona czasem bardzo żywo, uwalniając spod powiek łzy. Tu jest cała tajemnica modlitwy: jej słowa muszą stać się naszymi (prawdziwymi i szczerymi) słowami. Trudno to uzyskać chowając się pośród bezimiennego tłumu. Jeżeli zależy nam na bliskości z Panem Bogiem, stawajmy przed Nim twarzą w twarz, na indywidualnej, osobistej modlitwie.
Ktoś może zapytać, czy można w ten sposób ingerować w słowa modlitwy, zwłaszcza że przekazał ją nam sam Pan Jezus. Odpowiedź jest dwojaka. Po pierwsze, modlitwa powinna być autentyczna. Jeżeli mamy modlić się słowami, których nie rozumiemy lub nie przyjmujemy jako swoje, jeżeli nie płyną one z głębi serca, to cała modlitwa na nic nam się zda. Nie chodzi przecież o zaliczenie, odhaczenie pewnego punktu programu, tylko o bliską rozmowę z Bogiem. O wiele ważniejsze są nasze intencje i uczucia niż martwe słowa regułki.
Odpowiedź druga dotyczy zarzutu bezpośredniego: Gdyby Pan Jezus chciał, abyśmy używali liczby pojedynczej, to w takiej formie by ją nam przekazał. Skoro użył liczby mnogiej, znaczy, że miał w tym jakiś cel. Tutaj przydaje się znajomość Pisma Świętego, w którym modlitwa ta jest zapisana (Mt. 6,9-13). Otóż Jezus wypowiada te słowa podczas tzw. Kazania na Górze, kiedy to zebranym tłumom rozjaśnia zawiłości prawdziwej wiary. Najpierw skomentował i wyjaśnił przykazania dekalogu, a następnie ostrzegł zebranych, aby podczas modlitwy nie używali wielu niepotrzebnych słów. Aby pokazać, jaką formę powinna mieć właściwa modlitwa, podaje jej przykład. Przykład ten znany jest dzisiaj jako Modlitwa Pańska, czyli „Ojcze nasz”. Zwracając się do zebranych, używa więc liczby mnogiej, stąd też tuż przed podaniem przykładu modlitwy mówi tak: „Wy zatem tak się módlcie:” (Mt. 6,8). Nie ma więc w tym nic dziwnego. Nie oznacza to jednak, że Pan Jezus chce, abyśmy, modląc się w pojedynkę, używali liczby mnogiej. Jest to przecież bez sensu.
Ludzki umysł potrafi każdą, nawet najmniejszą prawdę podzielić na czworo i tworzyć jakieś własne filozofie i uzasadnienia. Prawda jest jednak taka, że modlitwa „Ojcze nasz” jest tylko przykładem, jak powinna wyglądać modlitwa. Stąd też Pan Jezus nie tłumaczył zebranym, jak taka modlitwa powinna wyglądać w różnych okolicznościach. W ten sposób przechodzimy do drugiego zgrzytu mojej świadomości.
Ślepe i bezmyślne powtarzanie słów modlitwy do niczego dobrego doprowadzić nie może. Przekonałem się o tym nie długo po tym, jak zmieniłem formę modlitwy na indywidualną. Moja koncepcja modlitwy w tym czasie była zwyczajowa, czyli odmawiałem modlitwę rano, na rozpoczęcie dnia i wieczorem, na jego zakończenie. Przedstawicielem tej koncepcji są słowa: „chleba mojego powszedniego, daj m dzisiaj”. Jest to bardzo ważna prośba, lecz nie będę się nad nią tutaj zatrzymywał. Zgrzyt świadomości nastąpił w momencie, kiedy wieczorem, tuż przed spaniem, powtarzałem te słowa: „Chleba mojego powszedniego daj mi dzisiaj”. Jak dzisiaj?! Przecież dzisiaj już się skończyło! Co ja gadam?
Nie będę opisywał całej drogi do wypracowania sensowniejszego rozwiązania. Przedstawię tylko główne założenia. Przede wszystkim źle świadczy o naszej świadomości, kiedy wieczorem, przed spaniem prosimy Pana Boga o to, aby nam dzisiaj sprzyjał. Dzień przecież już się skończył. Rano ta prośba jest bardzo ważna, ale wieczorem, bez sensu.
Polecane e-booki:
Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz