Polecane e-booki:

Polecane książki (Kliknij w okładkę, aby przeczytać opis):

darmowe e-booki    darmowe e-booki    darmowe e-booki    darmowe e-booki    darmowe e-booki    darmowe e-booki         

wtorek, 6 października 2015

Opowieści rozweselające


* * *

     Wielmożny Pan, który pewnego razu znalazł się w małym miasteczku, wszedł do golibrody i kazał się ogolić. Ledwo usiadł na fotelu, widzi, jak golarz pluje na mydło i smaruje nim twarz. Oburzony woła: To ty tak ludzi golisz? Jaśnie Panie, ja jak golę tutejszych, to im pluję prosto na brodę, ale z panem jako z obcym muszę delikatniej, dlatego pluję tylko na mydło — padła odpowiedź.




* * *

Żona: „Jak możesz podawać rękę takiemu złodziejowi?”.

Mąż: „Bo póki trzymam jego rękę, to jestem pewny, że mi jej nie włoży do kieszeni”.




Lekarstwo na smutek.



     Młoda mleczarka stoi z wesołą miną obok swego osła, zaprzężonego do wózka z mlekiem. W pewnej chwili zaczepia ją przechodzący chłopak.

     — Ej dziewczyno, musiał cię wycałować twój narzeczony, skoro jesteś taka wesoła!

     Mleczarka: Alboż to pocałunek rozwesela?

     Chłopak: Naturalnie, pocałunek młodego chłopca... (nachylając się ku niej) Może spróbujemy...

     Mleczarka: O nie, ja już jestem dosyć wesoła i bez tego, ale pocałuj mojego osła, bo on ciągle taki smutny.





Mądry niedźwiedź.

     Rzecz się dzieje w Ameryce. Pewien osadnik płynął po jeziorze w dużej łodzi, kiedy nagle zobaczył, że niedźwiedź z pobliskiej wysepki wszedł w wodę, aby dopłynąć do nadbrzeżnego lasu. Osadnik był bez strzelby, jednakże miał wielką ochotę na niedźwiedzia, dlatego postanowił wszelkimi sposobami przeszkadzać mu, żeby się znowu wrócił na wysepkę, po czym chciał zawiadomić znajomych, aby połączonymi siłami zabić zwierzę. Tak więc osadnik kierował łodzią, aby niedźwiedź nie mógł wypłynąć na ląd.

     Z początku zwierz dokładał wszelkich starań, aby zmylić czujność wiosłującego, aż w końcu powziął szczególne postanowienie, gdyż widząc łódź blisko siebie, postanowił wleźć do niej. Zaczęło się straszne szamotanie, łódź o mały włos nie wywróciła się, jednakże po niejakim czasie misio wgramolił się do środka. Sądziłby każdy, że zacznie się straszna walka, ale gdzie tam — niedźwiedź siadł sobie spokojnie, gdyż widocznie podobało mu się, że płynie wygodnie. Jak tylko osadnik chciał wiosłować ku wysepce, zaraz niedźwiedź mruczał i chciał się zbliżyć do niego, ale zaprzestawał wszelkich nieprzyjacielskich kroków, gdy tylko łódka kierowała się w stronę lasu. Kiedy już dobili do brzegu, niedźwiedź zszedł z powagą, spojrzał łagodnie i znacząco na osadnika i wnet zniknął w lesie.




* * *

     Pewny kaznodzieja wyliczał na swym kazaniu osiem błogosławieństw ewangelicznych, ale się tam jedno drugiego nie trzymało. Po kazaniu pewna dama rzecze do kaznodziei: Mości księże opuściłeś waszmość pan jedno błogosławieństwo na swym kazaniu. Jak to, spyta kaznodzieja, które? Odpowie mu dama: oto błogosławieni są ci, którzy nie byli na kazaniu waszmość pana.




* * *

     Hrabia de Soissons miał żółtą brodę. Pewnego razu polując z królem Henrykiem IV, zaczepił jednego już nie młodego chłopa, który nie miał brody. Chcąc króla rozweselić, począł żartować z owego chłopa, iż on brody nie miał. Chłop długo milczał. Na koniec, gdy hrabia nie przestawał go pytać, czemu nie ma brody, odpowiedział: Mości panie, w ten czas, gdy Pan Bóg rozdawał brody, jam przyszedł już na sam koniec, kiedy już nie było innych, prócz żółtych. Co widząc, wolałem żadnej nie mieć brody, niż brać żółtą.



W salonie.



– Pan nie pali?
– Nie, od palenia głupieje się.
– Ale za młodu pan palił?





* * *

     Gdy ksiądz śpiewał w kościele pieśń pasyjną po łacinie, pewna wiejska baba zanosiła się płaczem.

     – Zna pani łacinę? zapytała druga. Płacze pani, a pewnie nawet nie rozumie, co ksiądz śpiewa — skrytykowała sąsiadkę.

     – Nie dlatego płaczę — rzekła baba. — Płaczę, bo wspominam swego osiołka miłego, co mi niedawno zdechł; on takim samym głosem ryczał jak ten ksiądz, a gdy zdychał, tak samo cicho kwiczał — padła odpowiedź.




* * *

     Pewien gospodarz nie mogąc na jarmarku dobić targu z młynarką, która sprzedawała świnię, zawołał, chowając portfel do kieszeni: „No skoro tak, to moje pieniądze, a pani świnia”.


     Na zakończenie dłuższa opowieść, ale bardzo zabawna:


Kot rozpędza mieszkańców całej wioski.

     Starożytne podanie głosi, że myszy zjadły króla Popiela. Powszechnie panuje przekonanie, że to bajka, gdyż myszy są tak bojaźliwe, że nie tylko na człowieka, ale nawet na małe zwierzęta nie rzucają się. Jednakże trzeba wiedzieć, że dziś wszędzie są koty, które tępią myszy, a bardzo dawno temu w naszym kraju kotów nie było. Wyobraźmy sobie, co to się działo dawniej, kiedy koty były u nas nieznane. Jeżeli jeszcze do myszy dołączyły szczury, wtedy nie byłoby nic niepodobnego, aby te dwa gatunki zwierząt nie mogły zagryzać ludzi. Dość na tym, że w pewnej wsi przed kilkuset laty myszy i szczury biegały stadami, a tak były zuchwałe, że kiedy ludzie zasiedli do jedzenia, wdrapywały się na stół i zabierały sobie najlepsze kąski.

     Zdarzyło się któregoś dnia, że przez tę wieś jechał konno pewien panicz z obcego kraju, a że był to wielki wielbiciel kotów, przeto miał ze sobą zawsze jednego w podróży. Kot ten tak się przyzwyczaił do konnej jazdy, że siedział sobie spokojnie na siodle nieporuszony. Ów panicz wszedł z kotem do karczmy, gdzie szczury i myszy jak owce biegały. Zobaczywszy to kot, rzucił się zaraz w pościg, zaczął je łapać i zagryzać. Niedługo potem leżały całe kupy zagryzionych myszy i szczurów. Dziwowali się wielce temu gospodarze i w ogóle mieszkańcy wioski, gdyż podobnego zwierzęcia nigdy jeszcze nie widzieli. Na koniec zapytali się podróżnego, co to za zwierzę. Ów panicz, jako że z niemieckiego kraju pochodzący, nie umiał wiele po polsku, przeto nie mógł im powiedzieć nazwy przeciwnika mysiego i szczurzego rodu, dopiero służący, umiejąc nieźle po polsku, wytłumaczył, że zwierz ten nazywa się kotem, i tępi on myszy i szczury.

     Gospodarze zaczęli się naradzać, by kupić tak użyteczne zwierzę, ażeby się w końcu uwolnić od myszy i szczurów. Przystąpili zatem do owego podróżnego i zapytali się, ile by chciał za tego kota. Ponieważ, jak już powiedzieliśmy, ledwie kilka słów umiał po polsku, przeto przez służącego kazał im powiedzieć, że żąda za kota sto złotych. Powiedział to dla żartu, gdyż nie myślał, aby tyle pieniędzy dostał, bo w jego stronach można było kupić kota za kilka złotych. Mieszkańcy wioski jednakże, bardzo od szczurów i myszy dręczeni, wnet sto złotych zebrali i przynieśli. Podróżny niechętnie rozstawał się z kotem, ale że dał słowo, a sto złotych też piechotą nie chodzi, przeto zostawił im kota w karczmie, dosiadł konia i ruszył dalej w drogę ze służącym, który jechał na drugim koniu.

     To dopiero była uciecha we wsi, że wkrótce gryzonie będą wytępione. Z tego powodu zaczęła się pijatyka, gdyż trzeba było opić tak ważny zakup. Gdy tak w najlepsze piją, a kot myszy i szczury morduje, wtem jeden z gospodarzy krzyknie: „Moi panowie, zapomnieliście się zapytać owego Niemca, czym ten kot będzie się żywić, kiedy wszystkie myszy i szczury wydusi?”. Cała gromada przyznała słuszność mówiącemu, zatem wybrano posłem Macieja, który miał szybkiego konia, aby gonił czym prędzej owego cudzoziemca. Maciej wnet też dopędził podróżnego i zapytał się: „Szanowny panie Niemcze, a co ten kot jeść będzie, gdy wszystkie szczury i myszy wydusi?”. Podróżny, nie zrozumiawszy zapytania, rzekł: „Was?”, to jest „Co?”, bo „was” po niemiecku znaczy „co”. Maciej zaś rozumiał, że Niemiec mówił: „was” tj. mieszkańców wioski ów kot jeść będzie, dlatego nie czekając dłużej, czym prędzej konia zawrócił i największym galopem pospieszył do domu, oświadczając tę smutną nowinę: „Mości panowie, Niemiec powiedział, że jak kot wszystko wydusi, to nas jeść będzie!”.

     Powstała wielka trwoga. Gospodarze krzyczeli: „Ratujmy nasze żony i dzieci!”. Zaraz wszyscy uciekli ze wsi do lasu, gdzie się rozłożyli obozem. Karczmę z kotem zatarasowali, okna zamknęli i napisali na drzwiach: „Tu powietrze zaraźliwe”, aby się podróżni nie dobijali, przez co mogliby kota wypuścić.

     Kot przez kilka dni siedział w ciemnej izbie, żywiąc się myszami, ale potem wyszukał sobie wyjście na dach, gdzie się wylegiwał na słońcu. Zwiedzał także inne domy, ale karczmę obrał sobie za swoją główną siedzibę. Po czterech tygodniach gospodarze w nadziei, że kot już nie żyje, wysłali znowu Macieja na zwiady. Ten dosiadłszy konia, puścił się do wsi, a przyjechawszy przed oberżę, otworzył okiennice, aby się przekonać, czy nie leży gdzieś owa bestia pożerająca ludzi. Kot, zobaczywszy człowieka, ucieszył się wielce, zeskoczył zaraz z dachu i wskoczył na siodło, gdyż do tego był przyzwyczajony. Przeląkł się okropnie Maciej, zaciął konia i w największym galopie pognał do lasu, chwytając się raz po raz za gardło, aby go kot nie zagryzł. W końcu udało mu się jakoś zeskoczyć z konia, który razem z kotem pędził dalej wprost do obozowiska.

     Gospodarze zobaczywszy kota na koniu, wydali okrzyk rozpaczy, myśląc, że zagryzł on Macieja, a teraz przyjechał ich pozagryzać. Mieszkańcy wioski zaczęli uciekać we wszystkie strony.

     Kto wie, co byłoby się jeszcze stało, gdyby właśnie nie nadjechał ów podróżny ze służącym, który w końcu objaśnił mieszkańcom dokładnie co do kota. Wrócili wszyscy do wioski, wielce zawstydzeni, że się ulękli takiego małego zwierzątka. Z tego widać wyraźnie, do czego prowadzi ciemnota i zbyteczna obawa.


Polecane e-booki:


    Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.




Polecane e-booki:

e-booki   e-booki   e-booki   e-booki