Podczas tego okresu zatraciłem Boga i swoją „wiarę” całkowicie. Nie było we mnie niczego co boskie. Moim atutem jednak zawsze był podwyższony poziom inteligencji, jako jeden z nielicznych dobrych darów otrzymanych w genach od rodziców, w tym przypadku od taty, w którego rodzinie wszyscy mężczyźni są tą właściwością obdarzeni. To pozwoliło mi zmienić swoje życie. Nie mogę powiedzieć, że upadłem na dno, z którego się odbiłem. Nie odczuwam tego tak, choć zapewne od strony duchowej było to sięgnięcie prawie dna.
Zaczęło się od tego, że nosząc przy sobie nóż, spodziewany atak ze strony „złych” ludzi nie następował. W końcu uznałem irracjonalność takiego zachowania. Przecież na co dzień ludzie nie atakują się nawzajem w biały dzień. Co innego wieczorem jak są napici. Czasem ktoś może nas zaczepić. Drugim czynnikiem, po tych kilku latach zła w moim życiu, było zmęczenie tym wszystkim. Był to najwyższy czas, aby w końcu zrobić coś ze swoim życiem.
Po apogeum tego okresu zacząłem zastanawiać się co mogę zrobić, aby poprawić swoje życie. Szybko okazało się, że w dużej mierze także i siebie muszę zmienić. Na moje szczęście fascynacja wiedzą ciągle trwała i poszerzała się o kolejne tematy i działy nauki. Często też w ciężkich chwilach zamiast upić się jak „każdy normalny człowiek” rzucałem się w odmęty nowej, trudnej wiedzy, jak chociażby teoria względności, czy chromodynamika kwantowa, aby tylko nie myśleć o tym złu, które doświadczałem. Bez problemu więc znalazłem sposoby i metody na realizację swoich celów. W tym czasie nie myślałem jednak o Bogu. Zależało mi przede wszystkim na poprawie swojego życia. Zauważyłem jednak, że te „ataki zła” nie tylko, że nie zmniejszyły się, ale wręcz nasiliły. Szatan czuł, że wymykam mu się z rąk. Z uwagi na moje poprzednie doświadczenia, było to dla mnie bardzo niepokojące.
Pierwsze myśli o Bogu pojawiły się jakieś pięć, sześć miesięcy od rozpoczęcia naprawy swojego życia. Przeciwnie jednak niż można by tego oczekiwać nie spotkaliśmy się. Rozważając bowiem swój rozwój osobisty i duchowy, oraz wyznaczając nowe cele na najbliższy czas zastanawiałem się także nad swoją religijnością, gdyż nauki przekazywane w Piśmie Świętym na temat tego jak żyć są korzystne dla człowieka, choćby i niewierzącego. Nie gardziłem więc tą wiedzą zebraną przez poprzednie pokolenia, chociażby w moich ulubionych Mądrościach Syracha.
Jeżeli chodzi o samego Boga uznałem, że jestem duchowo tak brudny, że nie śmiem nawet w myślach zwracać się do Niego. Tak sobie umyśliłem, że na razie będę pracować nad swoim rozwojem osobistym i poprawą swojego życia, a jak wystarczająco oczyszczę się z tego brudu, to może Bóg sam zauważy mój blask pośród szlamu tego świata i pociągnie mnie ku sobie.
Rzeczywiście, po jakimś dłuższym czasie znalazłem w sobie światło, aby odmawiać wieczorem „Ojcze nasz”, potem zacząłem odmawiać także i rano, aż w końcu zacząłem zwracać się w modlitwach do Pana Boga prosząc o pomoc, po pierwsze, aby pomógł mi w moich dalszych zamierzeniach zmiany życia, a po drugie, aby chronił mnie przed złem, bo nadal wszystko się jeszcze mogło wydarzyć.
Ataki zła w postaci wielorakich złych zdarzeń w jednym czasie nie ustawały. Czasami były dla mnie bardzo powalające. Podczas właśnie ostatniego takiego zmasowanego ataku, kiedy myślałem już, że zło zwycięży, że mnie pokona, postanowiłem w akcie ostatniej nadziei zwrócić się do Boga o pomoc. Najpierw przedstawiłem swoją prośbę o pomoc, potem złożyłem deklarację wiary, że chcę należeć do Boga, być po stronie Światłości i nic tego nie jest w stanie zmienić, a następnie odmówiłem z głębi serca modlitwę „Ojcze nasz”. Ponieważ czułem, że to jest jakby niewystarczające, więc zaraz powtórzyłem całą procedurę jeszcze raz.
Nie upłynęło kilkanaście sekund, gdy duchowo poznałem, że w miejscu, gdzie - według wierzeń dalekowschodnich - mieści się siedlisko energii życiowej Ki (kilka centymetrów poniżej pępka) został mi umieszczony mały lampion ze światełkiem. Nie czułem przy tym jakiś szczególnych rzeczy, poza tym przekonaniem, że prośba ma została przyjęta. Rzeczywiście, w ciągu kilku dni wszelkie złe sprawy w moim życiu ustąpiły i już więcej tych zmasowanych i jawnych ataków zła nie miałem. Od tamtej pory minęło cztery lata, a ja, choć czasem potykam się w drodze do Boga, to jednak cały czas rozwijam swoją duchowość i „wiarę” wiedząc, że otrzymałem od Boga więcej niż na to zasłużyłem.
Zapoznaj się z innymi artykułami. Przejdź do zakładki Spis artykułów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz